Przez niektórych uwielbiana, innym w ogóle nie smakuje. Yerba mate, bo o niej mowa, to susz z liści, czasem i gałązek, ostrokrzewu paragwajskiego. Ostrokrzew paragwajski to roślina podobna do drzewa herbacianego. Kojarzona najbardziej z okolicami Argentyny, Brazylii, Urugwaju czy Paragwaju. Yerba mate można pić bez końca, ale przy pierwszej próbie smakuje troszkę jak woda z popielniczki. Podobne odczucia miał też Wojciech Cejrowski, o czym pisał w swoich książkach.
Ja nie ukrywam, że trochę za sprawą tych książek, a troszkę na przekór temu, że to niesmaczne, ale z drugiej strony wciągające, spróbowaliśmy i my. Yerba mate popijamy już prawie rok, po tym czasie mogę podzielić się z Wami naszą opinią.
Za pierwszym razem jest okropna. Ale przy kolejnych wciąga bardzo. Na pewno stawia na nogi i działa lepiej niż jakikolwiek napój energetyczny. Ciężko mi ocenić działanie yerby w porównaniu do kawy, bo tej drugiej w ogóle nie pijemy. Wydaje mi się jednak, że to yerba daje większego „kopa”. Szczerze mówiąc, dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że po yerbie potrafię nagle zrobić dwa razy więcej w domu. :) Ma niestety tę wadę, że po jakimś czasie organizm się przyzwyczaja i nie działa już tak, jak na początku.
Dlatego robimy sobie przerwy. Ostatnio z miesiąc, teraz może nawet troszkę więcej. Yerba mate jest specyficzna. Wiem, że niektórzy mają po niej problemy z zaśnięciem, dlatego radzę pić ją raczej rano, a nie przed snem.
Czas i porcje:
Liczba porcji: można parzyć kilka razy
Czas: ok. 10 minut
Składniki:
yerba – ulubiony rodzaj
gorąca woda, około 75–80°C
1,5 łyżeczki cukru
Przepis krok po kroku:
Krok 1. Do mate lub kubka wsypuję susz, czyli yerbę. Wsypuję do 1/3 wysokości naczynka.
Krok 2. Dodaję cukier i mieszam. Następnie przechylam naczynko i wkładam bombillę, czyli rurkę zakończoną siteczkiem.
Krok 3. Zalewam yerbę gorącą wodą (około 75–80°C), taką temperaturę można osiągnąć, czekając około 10 minut, aż przestygnie wrzątek.
Czekam, aż się zaparzy. Zalewać można kilka razy.
Yerba mate można polubić, tym bardziej, że ma wiele odmian. Amanda, CBSe, Cruz de Malta, Pajarito, La Hoja… są też z dodatkami smakowymi. Z trawką cytrynową albo miodową, o lekkim słodkim posmaku lub kawowym aromacie itp. Bardzo dużo tego jest i faktycznie różnią się między sobą. Ja najbardziej lubię te smakowe, Michał za to woli tradycyjne, moje są dla niego za mocne… a dla mnie jego są jak siekiery. :) Ciężko więc doradzać, chyba trzeba wybrać metodą prób i błędów.
W yerba mate podoba mi się ten cały rytuał parzenia, wiem, że w oryginale to wygląda trochę inaczej, ale to, co można przenieść w nasze realia, jest naprawdę fajne. My parzymy yerbę w specjalnych naczynkach, czyli mate. Są różne ich rodzaje, ale chyba najpopularniejsze to te z tykwy. Można też spotkać je pod nazwą matero. O ile naczynko można zastąpić kubeczkiem, o tyle nie wyobrażam sobie nie mieć bombilli, czyli rurki. Rurka ma na końcu siteczko i dzięki temu nie wciąga się mokrego suszu. Dlatego uważam, że nie trzeba kupować mate (tym bardziej, że trzeba o nią dbać), ale już bez bombilli ani rusz. :)
Co do parzenia, to nie należy zalewać wrzącą wodą, a gorącą, najlepiej taką o temp. około 75–80°C (czyli wrzątek, który postał około 10 minut). Ten sam susz można parzyć kilka razy. Mi co prawda smakuje maksymalnie do 3 parzeń, chociaż niektórzy parzą i 10. To pewnie również kwestia smaku.
Yerba mate warto spróbować, ale nie raz, bo po pierwszym naprawdę można się zrazić. A tym, którym całkiem nie smakuje ta parzona z suszu, mogę polecić taką w saszetkach. Ciężko ją co prawda porównać, smak zbliżony do zielonej. Niestety po jakimś czasie ta saszetkowa się przepija, ale jako urozmaicenie myślę, że dobrze ją znać. A teraz zapraszam na krótką instrukcję parzenia yerba mate.